Skromność, misja i pasja, czyli czego nie brakuje kobiecie dojrzałej.
Bądź skromna – słyszę od przedszkola. Znajdź swoją misję – wpajają mi na każdym szkoleniu biznesowym. Bez pasji Twoje życie nie będzie miało sensu – czytam w każdym motywującym artykule dla kobiet. A ja od lat w nosie mam skromność, pracuje bez misji i żyje bez pasji. Jak to….? Dziwi się świat (dobrze, że raz chociaż nie ja). No tak to! Co więcej dobrze mi z tym. Zamiast skromności mam potrzebę uczenia się i stawania się mądrzejszą. Tam gdzie zaleca się mieć misję, ja czerpię radość z życia, pracy i budowania relacji z bliższymi i dalszymi, a tam gdzie kiedyś spalała mnie pasja mam w cholerę dużo zainteresowań i hobby, które z lekkością sobie realizuję. Czepiam się? Semantyka powiesz? Może, ale ja jakoś za wielbionymi przez większość słowami (skromność, misja i pasja) doszukuję się czegoś więcej.
Skromność i kobieta (nie)doskonała.
Zauważyłam, że skromność najczęściej jako cnotę wpaja się kobietom. Skromny ubiór, skromna wiara w siebie i skromne pragnienia. Skromnie mamy mówić, skromnie od życia żądać i skromnie o sobie myśleć mamy. W imię czego? Chyba w imię troski o to, żebyśmy daleko nie odfrunęły, żebyśmy wolności smaku nie poczuły i radości samospełnienia nie doświadczyły. Ja (powtórzę za Arthur Conan Doyle,) „(…) nie należę do ludzi, którzy zaliczają skromność do cnót. Z punktu widzenia logiki wszystkie rzeczy powinny być postrzegane dokładnie takimi, jakimi są, a umniejszanie własnych zdolności jest w takim samym stopniu odbieganiem od prawdy, co ich przesadne wyolbrzymianie”. Skoro wiesz, że jesteś ładna to czemu zaprzeczasz komplementom? Dlaczego udajesz zdziwioną, kiedy ktoś chwali Twoją pracę, zupę czy sposób w jaki poradziłaś sobie z trudną sprawą? Co za przekonanie każe Ci przeczyć trudom jakie pokonałaś zdobywając upragnione stanowisko, figurę czy spełniając marzenie życia?
(Nie)skromność jak to w życiu bywa – jednych uwodzi, a innych oburza. Mylona jest z arogancją, pychą i innymi plagami tego świata. A przecież nie ma nic piękniejszego niż ONA. (Nie)skromna osoba nie wymaga, aby budować jej poczucie wartości, nie oczekuję pompowania swojego ego, nie wypatruje nieustającej adoracji, nie podważa komplementów, nie zatruwa zazdrością i nie męczy swą siebie niepewnością. Kiedy ktoś mówi, że mnie uwielbia, uśmiecham się i bez zdziwienia odpowiadam „Czego tu nie uwielbiać?”. Pycha? Nie. Samoświadomość jedynie. Znam swoje mocne strony tak samo dobrze, jak te, które wymagają ciągłej mojej nad sobą pracy. Nie jest łatwo zwieść mnie tanimi pochlebstwami, ale też z lekkością i wdzięcznością przyjmuję każde uznanie, bo (nie)skromne kobiety nie przeczą faktom i nie umniejszają sobie dlatego tylko, że tak wypada.
Misja, pasja i poświęcenie.
Misja i pasja – podobnie jak skromność plasują się wysoko w rankingu cnót tego świata. Dlaczego ich w zbiorze swych zalet nie posiadam? Czuję całą sobą, że sprytnie przemycają kult poświęcenia się. Być może powiesz, że definicje są bez znaczenia. Ja twierdzę jednak, że wraz z definicjami przyjmujemy przekonania, które gdzieś z nimi są sklejone. Dlatego wyraźnie i świadomie odmawiam uwielbieniu przypisanemu misji i pasji.
Ileż razy słyszałam, jak ktoś dla pasji np. sportowej poświęcił swoje dzieciństwo, albo czuł misję tak olbrzymią, że porzucił (poświęcił) rodzinę lub pracę. Dlatego wszystko, co ma w siebie wpisane poświęcenie omijam szerokim łukiem. Nie znoszę poświęcania się komuś czy czemuś. I jeżę się, kiedy ktoś próbuje poświęcić się dla mnie. Poświęcanie się dzieciom, rodzinie, przyjaźni firmie, dla sportu, dla sprawy, dla wyższych wartości niesie ze sobą oczekiwanie wdzięczności i wzajemności. Oprócz tego jest obciążające i frustrujące każdą ze stron. Już słyszę to oburzenie! O nie….nieprawda! Bo przecież to bezinteresowne, bo ja chcę, bo to mój wybór….Jaaaasneee!
Misjonarzy omijam szerokim łukiem.
Historia zna wiele przypadków rodziców, którzy poświęcili się dzieciom, ale chyba żadnego, kiedy nie obciążyło to dziecka poczuciem winy czy brakiem wolności. Świat widział wielu zawodników, którzy poświęcili się dla sportu, ale chyba żadnego, który nie był sfrustrowany, kiedy z jakiegoś powodu sportu uprawiać dalej nie mógł. Mnóstwo jest ludzi kochających z taką pasją, że kiedy miłość się kończy zostaje im tylko nieukojone poczucie straty, worek niezaspokojonych roszczeń, które szumnie nazywali pragnieniami i morze nie posiadającej ujścia frustracji.
Co to za przyjaźń, czy związek, kiedy ktoś siebie w nich poświęca? W relacjach pragnę tylko tego, co dawane jest mi z radością, z chęcią i lekkością. Nie wyciągam ręki po czas, zainteresowanie, zaangażowanie, które partner czy przyjaciele musieliby mi dawać kosztem samych siebie, swoich wartości, marzeń czy przekonań. W relacjach z dzieckiem jestem asertywna i takiej samej asertywności oczekuję. Nie pragnę poświęcenia i sama się nie poświęcam, bo każde poświęcenie zabija to co w relacjach przepiękne: wolną wolę bycia ze sobą, radość ze wspólnego czasu i naturalną potrzebę budowania relacji „na równych prawach”. Poświęcenie małymi łyżeczkami wkłada w relację poczucie winy, konieczność rewanżu. Ołowiem obciąża skrzydła samostanowienia o swoim czasie i wyborach.
Praca bez misji bardzo dobrze mi wychodzi.
Po co nam misja w pracy pytam od lat? Żeby nadać jej sens – odpowiadają mądrzejsi ode mnie. Wyższy cel naturalnie, bo musimy wiedzieć po co coś robimy! No to szukałam tego celu jak wariatka. Łapałam co się dało (najczęściej sztuczny entuzjazm) i próbowałam tym (zgodnie z zaleceniami) zarazić swoich pracowników i współpracowników. Ciągle coś mi jednak nie klikało. Udało mi się wreszcie nazwać rzeczy po imieniu. Nie klikało, bo wcale nie czuję się powołana do pomagania, uzdrawiania, radzenia innym. Nie chcę spędzić życia naprawiając czy ulepszając życie innym. Po pierwsze, nie zakładam ani nieudolności moich klientów, ani swojej „mądrzejszości”. Po drugie naprawdę mam fajniejsze rzeczy w życiu do zrobienia.
Mój biznes dobrze sobie radzi bez misji, a odkąd przestałam jej szukać, to ma się wręcz doskonale. Zaryzykuję stwierdzenie, że nic nie robi mu tak dobrze (w tym moim pracownikom i klientom) jak zdjęcie z niego presji bycia czymś więcej niż „zwykłym” biznesem. Moja wewnętrzna potrzeba samodoskonalenia i frajda, którą czerpię ze swojej pracy zupełnie mu wystarczają do harmonijnego wzrostu. Brak misji nie oznacza, że nie wspieram swoim klientów i że nie nie dzielę się wiedzą i doświadczeniem. Robię to, ale tylko dlatego, że sprawia mi to mnóstwo radości. Uwielbiam swoją pracę. Gdybym jednak jutro musiała nauczyć się czegoś innego, nie straciłabym sensu życiu. Gdyby klienci nie mogli lub nie chcieli korzystać z moich usług – nie załamie się mój świat, bo niczego nie poświęciłam ani dla nich, ani dla firmy. Dla mnie to biznes – sposób zarabiania pieniędzy i jedynie jedno z wielu źródeł czerpania życiowej radości.
Skromność, misja, pasja? Nie dziękuję! Świadomie wybieram wolność!
Długo żyłam w uwielbieniu skromności, misji i pasji. Mimo, że czułam, że znaczę dużo czekałam na uznanie z zewnątrz. Zwlekałam, żeby ruszyć tam gdzie chcę być naprawdę, żeby powiedzieć co myślę i żeby zwyczajnie się pokochać. Szukałam misji, żeby poczuć, że to co robię ma sens, żeby dać sobie prawo do sukcesu, do radości i do poczucia pełni. Długo wierzyłam, że tylko to czemu oddam się bez reszty, co będzie dla mnie trudne i męczące stanie naprawdę wartościowe.
Pewnego dnia poczułam jednak, że mnie to dusi. Chciałam być wolna, ale takie myślenie wolną mnie nie czyniło. Skromność była jakimś „samograniczaczem”, żebym chyba nie zaskoczyła sama siebie swoimi marzeniami, pragnieniami i możliwościami ich spełnienia. Tego dnia zdobyłam się na odwagę, żeby cieszyć się swoim życiem tak po prostu, bez zasługiwania. Zrozumiałam, że moja praca ma sens tylko dlatego, że jest moja i niczym więcej nie muszę jej uzasadniać. Nie potrzebuję misji, żeby odnieść sukces i bezczelnie się nim cieszyć. Pozwoliłam sobie na myśl, że jedyne po co tu jestem, to czerpanie z życia radości. Stało się dla mnie jasne, że jakość mojego życia mogę budować omijając trud i poświęcanie się.
Kocham wolność, dlatego porzuciłam dla niej skromność, misję i pasję. I dobrze mi ze sobą – totalnie nieskromną, bezczelnie radosną i garściami czerpiącą frajdę ze wszystkiego co robię (nie tylko z tych gigantycznie ważnych rzeczy).