Kiedy są Walentynki, czyli kiedy zacząć myśleć o miłości?

Kiedy są Walentynki

W Polsce około 140 tysięcy osób pomiędzy grudniem a połową lutego pyta dr Google o to kiedy są Walentynki. Myślę sobie, że może jeżeli nawet nie wiedzą dokładnie, kiedy Święty Walenty swoje święto obchodzi, to wiedza, że obchodzić je warto. Dlaczego? Bo miłość jest ważna. Nawet jeżeli chcielibyśmy, żeby było inaczej. Nawet jeżeli nas ten cały blichtr walentynkowy wkurza. I nawet jeżeli na miłość narzekamy, to prawda jest jedna – miłości pragną wszyscy. Nie wszyscy jednak wiedzą, że miłość to jest trudna sprawa. Nie wystarczy kupno serduszkowego balonika i różowego bukieciku, żeby miłości w życiu stało się zadość!

Kiedy są Walentynki, czyli ja i wielmożny Walenty

Ja nigdy nie musiałam pytać Wujka Google o to kiedy są Walentynki. W końcówce mojej Podstawówki dowiedziałam się, że 14 lutego to dzień, kiedy kochać się trzeba. I od wtedy dzień ten stał się najważniejszym dniem w moim kalendarzu. W zależności od tego, czy dostałam laurkę, kwiatki i czekoladki, czy nie – to albo go wielbiłam, albo go obśmiewałam. Nigdy bowiem bym się wtedy do tego nie przyznała, ale byłam wtedy pewna, że to co się wydarza 14 lutego decydować będzie o całym moim miłosnym życiu – przynajmniej przez najbliższy rok.

Dla pewności, że miłość przetrwa, dwa swoje śluby – cywilny i ten przed Bogiem – wzięłam również 14 lutego. Romantyzmu tej koncepcji odmówić nie mogę, ale jeżeli myślałam, że Święty Walenty o miłość i namiętność w naszym związku zadba, to byłam w błędzie. Święty inne widać miał rzeczy na głowie niż nasze w Święto Zakochanych zawarte małżeństwo, bo mimo prób i starań wielu musieliśmy zakończyć je rozwodem. Po wszystkim, obraziłam się oczywiście i na Walentynki i na Walentego i na miłość też się obraziłam.

Co Cię Justyna tak naprawdę Wq####a?

Po rozstaniu z mężem myślałam, że po prostu wkurzają mnie Walentynki. Blichtr, komercja i ostentacyjna miłość. Śmiałam się ze swoich wyobrażeń o walentynkowej miłości. Z baloników na druciku wręczanych w dowód miłości się śmiałam. Drwiłam bezlitośnie z siebie i z tego jak się prężyłam krocząc dumnie u boku przystojnego męża podczas corocznych obchodów święta miłości. spijaliśmy sobie z dzióbków, udawaliśmy szczęśliwych i sobie oddanych, podczas gdy dusiliśmy się w swoim towarzystwie. Kilka lat po rozstaniu wydawało mi się jednak, że odpuściłam. Sobie, Ex–owi  i że Walentemu odpuściłam również. Mogłabym się zakładać o wszystko, że byłam gotowa na miłość i, że jeżeli nawet nigdy więcej nie powierzyłam bym jej Walentemu, to nic do tego święta, ani do miłości nie mam.

Kiedy są Walentynki, czyli wielkie odliczanie do wybuchu

No i pewnie dalej bym w swoją opowieść o sobie wierzyła, gdyby nie wielki WQ##W, który mnie od tygodni męczył i który swoją kulminację osiągnął w przeddzień walentynkowego poniedziałku. Wkurzało mnie wszystko. Chordy facetów na Tinderze, którzy nie chcąc się angażować węszą w poszukiwaniu  ONS i FWB.  No przecież to ich sprawa. Dlaczego ja się pieklę? Chłopak, który przekonywał mnie, że miłość i bliskość są przereklamowane. Kurczę, przecież każdy ma prawo wierzyć w co chce. Dlaczego się od tego gotuję? Przyjaciele którzy słuchając moich życiowych opowieści i planów na przyszłość zgodnie stwierdzili, że jestem zbyt wybredna i zbyt sobie cenie wolność, żebym wytrwała w związku dłużej niż kwartał. Kocham ich, oni kochają mnie. Nasza relacja oparta jest o wzajemną szczerość, dlaczego więc miałam ochotę ich udusić?

Tam, gdzie Twój w###w, tam kop głęboko

Miałam dwa wyjścia. Mogłam złościć się dalej, albo mogłam się z tym stanem zmierzyć. Od dawna wiem, że za takim mocnym i prawdziwym w#####m ukryta jest najcenniejsza prawda o nas samych. Należy wtedy stanąć przed lustrem, spojrzeć sobie głęboko w oczy i szczerze odpowiedzieć na pytanie. Co Cię tak naprawdę wkurza. Odpowiedzi pojawi się dużo. Wiele z nich to będzie bullshit totalny. Pojawią się też półprawdy i prawie prawdy. Pytać jednak trzeba do skutku. Bo kiedy pojawia się prawdziwa prawda w###w odpuszcza, ciało oddycha z ulgą, a my możemy się naszą prawdą o sobie się cieszyć. Trochę to jak poród. Boli, drzesz się, nienawidzisz świata, a później swojemu szczęściu nadziwić się nie możesz.

Kiedy są Walentynki, czyli co za prawdę przy okazji Walentynek odkryłam

Nie wiem, czy i jaki udział w moich duchowych wykopaliskach i życiowych odkryciach miał Święty Walenty, jednak od dzisiaj światowy event, którego jest on sponsorem, będzie moim prywatnym świętem. Od lat nosiłam w sobie konflikt. Z jednej strony miłości pragnęłam, bo ważna, bo uskrzydla, bo wzbogaca i góry przenosi. Z drugiej się jej panicznie bałam. Bo to niespełnione obietnice taty, bo to poświęcenie i rezygnacja z siebie mamy. Bo to życie bez szaleństw – codziennie takie samo. O pragnieniach swoich mówiłam głośno, a obawy schowałam głęboko. Bo ja przecież umiem tak, żeby nie było nudno, umiem tak, żeby się nie poświęcać, ja zresztą wszystko umiem i wszystko mogę. Tylko mocy swojej podświadomości oraz przez życie wdrukowanych schematów ciągle nie umiem docenić.

Wkurzało mnie, kiedy słyszałam, że miłość jest przereklamowana i że bliskość to bujda. Burzyłam się na zapewnienia, że FWB to model idealny i złościły mnie komentarze o mojej niechęci do pełnego zaangażowania się. Dlaczego? Bo to była o mnie historia. Głosiłam gotowość na miłość nie potrafiąc się na miłość otworzyć. Aż dziw, że nie zauważyłam tego wcześniej.

Przecież, wiem, że kiedy czegoś się boimy, kiedy czegoś unikamy. Wreszcie – kiedy chcemy udowodnić, że coś jest do kitu – wszechświat podsunie nam dokładnie to co nasze lęki, obawy i niechęć potwierdzi.

Mówiłam. Ba! Krzyczałam: Jestem gotowa na miłość! I co robiłam spraliżowana lękiem? Konsekwentnie wybierałam nierokujące relacje. Mężczyzn w niepozamykanych związkach, życiowo nieogarniętych chłopaczków i zadeklarowanych przeciwników monogamii łobuzów. Następnie angażowałam się, zakochiwałam, cierpiałam i na koniec rozkładałam rączki, jakbym mówiła: No sam widzisz Wszechświecie. Chciałam. Próbowałam. Nie moja wina. Miłość nie dla mnie.

A jaka jest (gorzka?) prawda?

Piszę tu o sobie, ale wierzę, że to prawda uniwersalna. Każdego, kto z miłości drwi, każdego, kto miłości unika, każdego, kto o miłość nie walczy i każdego, kto o niej bezskutecznie marzy oddziela od niej ten sam mur. Mur zbudowany ze złych doświadczeń własnych, z obserwacji najbliższych, z lęków, z odłamków poranionej duszy, z chęci unikania bólu, rozczarowania, z niechęci do rozczarowywania, z braku wiary w ludzi, z niskiej samooceny, z poczucia niezasługiwania i przede wszystkim z braku miłości do siebie.

Jak bardzo trzeba kochać siebie i jak mocno trzeba w siebie wierzyć, żeby umieć zaufać drugiej osobie w pełni? Ile tej selvlove trzeba, żeby uwierzyć, że można żyć w związku w pełni będąc sobą, że nikt nikogo w związku nie będzie oceniał, rozliczał i pouczał? Że on lub ona przytuli każdy nasz sukces, pogłaszcze porażkę, pochwali marzenie, że nie zniknie bez słowa, nie odtrąci, nie zrani celowo? Czuję, że bardzo dużo, ale czuję również, że ta miłość i wiara w siebie warte są każdej ceny i każdego o nie starania. Od dzisiaj na pytanie, kiedy są Walentynki odpowiadać będę – codziennie, gdyż codziennie nad miłością do siebie zamierzam pracować.

Podobne wpisy